Zastanowiłam się ostatnio, czy moja depresja 2,5 roku temu to była depresja czy może pmdd, które się przebrało za depresję.
„Czym różni się PMS od zaburzenia dysforycznego (PMDD)? Ujmę to tak: PMS wypiło jedno piwo i poszło spać, opowiada jakie było narąbane. PMDD ćpa, chla perfumy, rzyga pod siebie, demoluje Ci dom i wypróżnia na środku pokoju. Tak bym to ujęła.
Jeśli PMS to zespół, to dysforyczne zaburzenie jebana symfonia wraz z psychofanami” [ cytat z Radomskiej, lepszego nie znalazłam].
objawy:
nerwowość i drażliwość
smutek i melancholia
płacz
bezwartościowość
przewidywanie nadciągającej katastrofy
myśli o bezsensie istnienia
niepokój, lęk
bezpodstawne marudzenie
złość i agresja
utrata zainteresowania codziennymi czynnościami
brak przyjemności
niechęć do kontaktu z innymi ludźmi
uczucie zmęczenia po odpoczynku
brak energii
trudności z koncentracją uwagi
trudności z zasypianiem
niezdolność do kontrolowania swojego zachowania
ból głowy
paniczny lęk i strach przed śmiercią
dreszcze, brak powietrza, drętwienie kończyn
zwiększona częstość akcji serca
wzrost wrażliwości na dźwięki, nieprzyjemne zapachy
zwiększone pocenie się
zaburzenie metaboliczne w organizmie
obrzęk gruczołów sutkowych
swędzenie
rozdęcie brzucha i gaz
bóle mięśni lub stawów
cierpią na tym bliscy
Na tym etapie rozwoju medycyny nie ma skutecznej metody leczenia.
Pmdd i depresja to bliźniaki jednojajowe. Tylko matka je odróżni ale ze spokojem można je pomylić. Nie wiem czy leczyć to psychotropami czy przeleżeć to w łóżku.
Pmdd wydarza się w 2 połowie cyklu, hormony są ok, to nie chodzi o ich poziom. Chodzi o to, że organizm nie umi poradzić sobie z innym ich poziomem niż przed chwilą.
Już wiem, że psychotropy mi nie pomagają. Może nie te które brałam.
Rady typu : w gorszych momentach pamiętaj o odpoczynku, spacerach, wysypianiu się, jodze naprawdę można se w dupę wsadzić.
To rady z serii jak ktoś ma depresję a ktoś mu mówi – nie przesadzaj, idź na spacer i przestań marudzić.
Nie miałam tego zawsze. Mam może od 6-7 lat, nie w każdym cyklu.
Nie umiem tego złagodzić, znieść z godnością, zapanować nad tym.
Nie pomaga nic. Wysiłek fizyczny, sen, spacery, książka, kąpiele srele, choć do kina, ojej choć na wino, pooglądaj serial, idź na masaż, wyjedź na weekend, porozmawiaj z przyjaciółką. Nie pomaga nic, wszystko męczy.
Trwa to 10-15 dni. Strasznie długo.
Być może wypracowała bym system jakbym nie pracowała, nie utrzymywała sama dzieci i w razie czego wsiadała bym w samolot.
Być może. Teraz nie umiem.
W tej chwili, choć pozornie działam normalnie, pracuję, robię obiady i impro to czuję się jak trup, z którego wyssano serotoninę i mózg, wyrwano serce. Jakby przejechał po mnie czołg, po czym zawrócił i przejechał jeszcze 12x.
Nie pomaga świadomość, że to minie bo jak w tym tkwisz to liczysz minuty do końca.
Mało jej materiałów na ten temat, mój ginekolog powiedział : taka pani uroda, psychiatrzy nie słyszeli.
Minęły dopiero 4 dni, jeszcze pewnie 7.
Kurwicy można dostać.
Jeżeli ktoś coś wie to piszcie, może ktoś to ma i wie co robić.